˚.⛓️⋆

W ciemnych korytarzach pałacu Fatui panowała cisza. Tylko echa kroków odbijały się od zimnych, kamiennych ścian, gdy Tori przechodziła przez gładkie posadzki, które błyszczały w świetle zapalonych pochodni. Zbliżała się do sali, gdzie wiedziała, że czeka na nią Capitano. Każdy krok, który stawiała, wydawał się cięższy niż poprzedni, jakby stąpała po cienkiej nici zawieszonej nad przepaścią.

Dziś wszystko się zmieniło. Ich miłość, ich wspólne chwile – to wszystko miało stać się zakazane. Fatui po raz kolejny wydało swoje wyrok – ich związek nie był już akceptowany. Nigdy nie mieli na to wpływu, ale to nie zmieniało faktu, że teraz stali się dla siebie niebezpieczni.

Gdy Tori weszła do pokoju, ujrzała Capitano stojącego przy oknie. Jego sylwetka była zamglona przez padający za nim śnieg, ale Tori znała go dobrze. Wiedziała, jak mocno zaciskał pięści, jak bardzo starał się kontrolować emocje. Teraz był w najtrudniejszym momencie swojego życia. Tak samo jak ona.

„Capitano..." wyszeptała, nie mogąc powstrzymać drżenia w głosie. Zatrzymała się tuż za nim, czując, jak odległość między nimi staje się nieznośnie wielka.

On odwrócił się powoli, a jego oczy, pełne tej samej determinacji, którą zawsze w sobie nosił, spojrzały na nią. Ale w nich nie było już tego samego ciepła. Były zimne, jak stal.

„Tori," zaczął, jego głos nieco szorstki, „zdecydowano. Musimy zakończyć naszą relację. To koniec."

Tori poczuła, jak jej serce zatrzymało się na moment. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszała. „Nie... nie rozumiem. Jak to możliwe? Przecież nic nie zrobiliśmy źle. Kocham cię, a ty mnie..."

„Nie możemy być razem," przerwał jej, krocząc w jej stronę z tym samym ciężarem na ramionach, co zawsze, ale teraz z wyraźnym bólem na twarzy. „Fatui nie akceptuje tego. Wszystko, co mamy, nie może się wydarzyć. Nasi przełożeni uważają nas za słabość. Tori, nie mogę cię już chronić w ten sposób."

Tori zacisnęła wargi, starając się nie pozwolić łzom na ujście. Wiedziała, że to nadchodziło. Wiedziała, że Fatui prędzej czy później zmusi ich do takiej decyzji. Ale nic nie mogła zrobić. Ich miłość była zagrożeniem, zbyt silna, by pozwolili im na nią w tej organizacji. Była piętnem, które mogło ich zniszczyć.

„Co mamy zrobić?" zapytała, jej głos teraz pełen rozpaczy. „Nie mogę cię stracić, nie po tym wszystkim..."

Capitano stanął naprzeciwko niej, jego ręce drżały, jakby walczył z czymś, czego nie mógł kontrolować. „Nie możemy zaryzykować. Jeśli będziemy razem, będziesz w niebezpieczeństwie. Wszystko, co robiliśmy do tej pory, zniszczy to. Moja pozycja... twoja pozycja... wszystko, co osiągnęliśmy, będzie niczym, jeśli to wyjdzie na jaw. Zbyt wiele osób na to patrzy."

Tori poczuła, jak jej serce kruszy się na kawałki. „Dlaczego? Dlaczego nie możemy po prostu uciec? Wyjechać stąd, gdzie nie będą mogli nas znaleźć?"

„Bo nie możemy," odpowiedział szorstko, odwracając wzrok, jakby nie chciał patrzeć jej w oczy. „Jestem częścią Fatui, Tori. I ty też jesteś. To nasz los. I nie możemy tego zmienić. A jeśli spróbujemy... jeśli będziemy się sprzeciwiać, to zniszczą nas, zniszczą ciebie."

Jego słowa były jak cios w jej serce. Wiedziała, że miał rację. Fatui nie pozwalało na indywidualizm. To była organizacja, która rządziła twardą ręką, gdzie każda emocja, która mogła osłabić ich siłę, była nieakceptowana. Miłość była jedną z nich.

„Więc to koniec..." szepnęła. Głos jej zadrżał, a na policzku pojawiła się pojedyncza łza.

Capitano zrobił krok w jej stronę, ale zatrzymał się, nie dotykając jej. W jego oczach była ta sama walka, którą ona sama czuła w sobie. Ale wiedział, że nie mogą być razem. Nie w tym świecie, nie w tej organizacji.

„Tori..." powiedział cicho, podchodząc nieco bliżej. „Wiem, że to boli. I wiem, że to nie jest sprawiedliwe. Ale musimy teraz odejść. Dla twojego dobra. Dla mojego. Dla nas."

Jego słowa były jak ostrze, które wbijało się w jej serce. Czuła, jak całe jej ciało drży. To był koniec, koniec ich wspólnego świata, który przez chwilę wydawał się tak idealny.

„Proszę..." wyszeptała, próbując powstrzymać łzy, które nie chciały się zatrzymać. „Nie zostawiaj mnie. Proszę."

Capitano zamknął oczy, jakby walczył z czymś, co było silniejsze od niego. Potem, w końcu, zbliżył się do niej, kładąc dłonie na jej ramionach, patrząc jej głęboko w oczy. „Zawsze będę cię kochał, Tori. I zawsze będziesz w moim sercu. Ale nie możemy być razem. To nasz los. I nie możemy go zmienić."

Jego głos był twardy, ale wciąż brzmiał jak strzał w serce. Tori poczuła, jak każde słowo go kłuje. Jej serce rozpadało się na kawałki, ale wiedziała, że nie ma już wyboru. Wzruszyła ramionami, nie mogąc powiedzieć nic więcej.

Zanim mogła coś dodać, Capitano odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą w ciemnym kącie pałacu, który wcześniej wydawał się tak pełen nadziei.

Tori stała tam jeszcze przez chwilę, jej ciało unieruchomione w cierpieniu. Wiedziała, że Fatui zniszczyło wszystko, co było ich. Ale również wiedziała, że nigdy nie zapomni Capitano. Nigdy nie zapomni ich miłości, która była tak czysta, a jednak tak niemożliwa.

I choć ich drogi się rozchodziły, nie mogła pozbyć się wrażenia, że część jej serca zostanie z nim na zawsze, nieważne, jak daleko by się nie oddalili.

Bạn đang đọc truyện trên: TruyenTop.Vip